No to z BUTa

02 października 2019

Chciałoby się powiedzieć: było pięknie, ale się skończyło. W dniach 25-29 września Beskidy były opanowane przez biegaczy. Ruszyła kolejna odsłona „Beskid Ultra Trial”. To biegowa impreza zorganizowana przez niezastąpioną ekipę, za którą stoją takie hity jak „Leśnik”, „Stumilak” czy „Zamieć 24h”. W ocenie nie jestem obiektywny, bo zwyczajnie lubię i podziwiam ludzi, którzy za tym stoją. Ale w końcu to mój blog i nie muszę się silić na obiektywizm.

Już drugi raz wziąłem udział w tym biegu. Moje dotychczasowe dokonania to nic specjalnego, bo w ubiegłym roku zaliczyłem 10 km, a w tym 32 km. Czym to jednak jest wobec 47 km, 73 km, 100 km, lub prawdziwych gigantów walczących na trasie liczącej 315 km? Była też propozycja dla tych, którzy nie koniecznie biegają po górach, ale lubią wyzwania. Dla tej grupy przygotowano malowniczą dwudziestokilometrową trasę na pieszą wędrówkę. Jednak ile by nie powiedzieć, każdy bieg w górach stanowi wyzwanie, bo zabawa nie polega na tym, by się rzucać na dystanse poza swoim zasięgiem, ale by cało i zdrowo dotrzeć do mety z zamiarem wystartowania w kolejnych zawodach. Myślę, że każdy biegacz jest na swój sposób zwycięzcą. Dla jednego wyzwaniem będzie dystans ponad trzystu, a dla innego kilku kilometrów. Tu chyba chodzi o to, by zmierzyć się nie tyle z górami, co z samym sobą…

Tym razem na BUTa wybraliśmy się w liczniejszej grupie. Iwona (moja żona), córka Justyna, jej kuzynka Ola, Jacek (przyjaciel, który mnie w to wciągnął) i w końcu ja. Do Szczyrku zajechaliśmy w piątek i zameldowaliśmy się w Szkolnym Schronisku Młodzieżowym „Hondrasik”. Warunki skromne, ale za to gospodarze bardzo serdeczni i otwarci na gości. Jest czysto, ciepło i z domową atmosferą. Oprócz przemiłych gospodarzy, lokalizacja jest idealna, bo blisko centrum imprezy – polecam.

Biuro zawodów znajduje się w amfiteatrze, tuż przy skoczni narciarskiej. Panuje tam atmosfera „przedbiegowa”.  Spora rzesza wolontariuszy  obsługuje stoliki z zaznaczonymi dystansami i sprawnie rozdaje pakiety startowe, które z każdym kolejnym cyklem są coraz ciekawsze. Tym razem dodawano (dla pełnoletnich) piw… chmielowy izotonik. Można również napić się kawy, herbaty i zjeść ciasteczka. Czyli głodni nie wyjdziecie. A jakby tego było mało, to  dla chętnych jest smalec (ponoć robiony przez organizatora) i chleb. Jest PYSZNIE! Ponadto sponsorzy rozstawiają swoje namioty, gdzie można zaopatrzyć się w żele energetyczne, czy jakieś gadżety biegowe, a nawet zbadać swój ogólny stan zdrowia.

Punktualnie o wyznaczonych godzinach rozpoczynają się odprawy Michała, które opisałem przy okazji Leśnika. Otrzymamy na nich garść niezbędnych informacji, podanych w bardzo… ciekawej formie. Stali bywalcy – a chyba mogę się już do nich zaliczać – doskonale rozumieją specyficzne poczucie humoru Michała. Za każdym razem jest inaczej, ale zawsze ciekawie. Zaznaczam, że warto być na odprawie i słuchać, bo łatwo później o nieporozumienia i pomyłki, o czym w tym roku przekonałem się naocznie. Odprawa dla dystansu 10 i 30 km rozpoczęła się o tej samej porze. Michał od razu ogłosił, że najpierw rusza dłuższy dystans, a dziesięć minut później krótszy. Okazało się, że spora grupa biegaczy zignorowała ten komunikat i odpaliła na dłuższą trasę. Niektórzy zawracali po kilkuset metrach, a byli i tacy, którzy biegli 10 km i zorientowali, że popełnili błąd w chwili, gdy zamiast oczekiwanej mety, zobaczyli kolejną „kiepkę”. Może nie mam dużego doświadczenia, ale przekonałem się na sobie, że nie należy lekceważyć odprawy przed startem. Góry, choć tak piękne, to jednak dziki teren i nim ewentualna pomoc dotrze do poszkodowanego, może minąć sporo bezcennego czasu.

Przed samym startem wyrywkowo sprawdzano wyposażenie obowiązkowe. Naturalnie padło i na mnie, ale taka prewencja akurat mi nie przeszkadza. Punktualnie o 10.00 wypuszczono nas na trasę. Przez miasto podążaliśmy za samochodem prowadzonym przez  Michała, który pożegnał nas ojcowskim machaniem ręki, gdy wbiegaliśmy w leśne ostępy. Stawka szybko się rozciągnęła i wkrótce można się było delektować ciszą i pięknymi widokami. Trasa może nie należała do najtrudniejszych, ale miała kilka atrakcji szczególnie pod koniec. W połowie rozstawiono punkt żywieniowy, gdzie można było uzupełnić płyny i zapas kalorii. Do wyboru była woda, izotoniki, cola (moja ulubiona), żele, owoce, ciasteczka, drożdżówki i jakieś ciepłe danie, co preferowali długodystansowcy. Uzupełniłem bukłak z wodą, do bidonów wlałem colę, w łapę wziąłem dwa herbatniki i ruszyłem dalej. Wiedziałem, że gdybym zatrzymał się tam dłużej, dopadłoby mnie zmęczenie i ciężko będzie ruszyć z miejsca. Do takich miejsc lepiej się nie przywiązywać…

Wspominając o atrakcjach w końcowej części trasy, miałem na myśli długi zbieg i ostatnią górkę przed Siodłem. Podejście, to jakiś koszmar… Nie będę tu cytował jakimi słowami raczyli Michała biegacze, za poprowadzenie trasy tą ścieżką, przecinką… nie wiem jak to nazwać. Labirynt choinek i krzaczorów z bardzo ostrym podejściem. Mój przyjaciel uprzedził mnie o tej niespodziance i przez kilka wcześniejszych godzin, mogłem się psychicznie nastawić, ale co czuli ludzie, którzy napotkali coś takiego kilka kilometrów przed metą, nie mam pojęcia. Widziałem jedynie podtrzymujących się krzaków i opartych o drzewa zdyszanych biegaczy, którzy nie mieli dobrych zamiarów co do Michała. Oczywiście na mecie każdy miał inne nastawienie i dziękował, za kolejne „ścioranie” w błocie. Gdy tak walczyłem z tą górką pomyślałem, że ciekawą propozycją byłoby wystawienie jakiejś księgi pamiątkowej na jej szczycie, gdzie uczestnicy mogliby na gorąco zostawić swoje komentarze. Byłaby to ciekawa, choć nieco niecenzuralna lektura.

Uporałem się z tą trasą w nieco ponad 6 godzin. Ale musiałbym odliczyć cudowne spotkanie z dwiema absolwentkami szkoły, w której pracuję oraz liczne okazje do robienia zdjęć.

Generalnie biegi górskie czy w terenie, dają możliwość podziwiania wspaniałych widoków. Oczywiście, że można ograniczyć się do fotografii mistrzów jak Jacek Deneka czy Karolina Krawczyk, ale dzisiejsze smarciaki dają spore możliwości rejestrowania obrazów. Warto zatrzymać te widoki na dłużej. Krajobrazy stanowią istotny bonus w biegach górskich. Naturalnie jak ktoś biegnie na wynik, to nie myśli o zatrzymywaniu się, mocowaniu z plecakiem i wyciąganiem aparatu. Takie podejście cechuje tych z tyłu stawki, którzy chcą dotrzeć do mety w limicie. To inny poziom satysfakcji.

BUTa polecam każdemu, bo i propozycje są dla każdego. Oprócz tego atrakcyjne trasy o różnej skali trudności, limity czasowe dla amatorów i profesjonalnych biegaczy, świetna baza, grono zaangażowanych wolontariuszy, dobrze zaopatrzone punkty żywieniowe, a miasto  Szczyrk gwarantuje spore zaplecze noclegowe.

Jeśli tylko starczy mi sił i zdrowia, za rok ponownie stanę na  starcie, by zmierzyć się z kolejnym dystansem. Pokonanie maratonu na BUT, to wielkie osiągniecie. To takie moje spore marzenie.

Poniżej zamieszczam filmik, który choć raczej nie jest oficjalnym zwiastunek tej imprezy, ale daje jakieś wyobrażenie czym jest Beskid Ultra Trial. Szkoda, że tak rewelacyjna impreza nie dorobiła się reklamy filmowej na odpowiednim poziomie…