Nie trzy, ale raz Śnieżka

04 lipca 2019

W oddali mój cel – Śnieżka

Kolejna przygoda biegowa za mną, a właściwie za nami, bo tym razem była to wyprawa rodzinna.

W dniach 28-30 czerwca zajechaliśmy do Karpacza, by wziąć udział w 6 edycji biegu „3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc”. Dzięki mojemu przyjacielowi, któremu kiedyś poświęcę osobny wpis, zobaczyłem świetny zwiastun w „internetach” i tak przepadłem. Wcześniej nigdy nie zdobyłem szczytu Śnieżki. Bywałem w jej pobliżu kilka razy i czułem jakby mnie przyciągała, ale zawsze była poza moim zasięgiem. Nie chodzi o możliwości kondycyjne, co raczej o ograniczenia czasowe, a raz z powodu marudzenia młodzieży, z którą byłem na wycieczce, a która wolała chodzić po dolinkach, niż wspinać się na wysokość 1603 m n.p.m.

Na pewno na wielki plus trzeba zaliczyć  filmiki promujące bieg (jeden z nich zamieszczam na końcu wpisu). Odpowiedni marketing potrafi zdziałać cuda, co potwierdzają statystyki, bo chętnych do wzięcia udziału stale przybywa. W tym roku liczba sięgnęła blisko 1000 osób. To nie tylko skutek malowniczych tras do biegania, ale przede wszystkim wyraz uznania dla organizatorów, którzy zachwycili zaangażowaniem, o czym więcej nieco dalej.

Do Karpacza dotarliśmy w piętek rano i po zainstalowaniu na kwaterze, udaliśmy się na rekonesans. Okazało się, że mieszkaliśmy jakieś 300 metrów od linii startu, która znajdowała się na głównym deptaku przy ulicy Konstytucja 3 maja obok szkoły im. Ratowników Górskich. Od godziny 17.00 otwarto biuro zawodów, gdzie sprawnie i w miłej atmosferze można było odebrać pakiety startowe. Na ów pakiet składały się: koszulka, numer startowy, chip do pomiaru czasu, bon żywieniowy, upominek jednego ze sponsorów, oraz paczka słodkości ku pokrzepieniu energetycznemu. Jak łatwo przewidzieć, słodkości zgarnęły dzieciaki, ale im energia też była potrzebna, bo w planach miały zdobycie Śnieżki wraz z moją żoną.

Przyznaję, że obawiałem się pogody, bo cały czerwiec mieliśmy albo afrykańskie upały, albo nawałnice niczym z amerykańskiej alei tornad. Dzięki Opatrzności Bożej, akurat tego dnia, mieliśmy prawie bezchmurne niebo z wiosenną temperaturą sięgającą 24 stopni Celsjusza. Stanąłem więc na linii starty pełen dobrych myśli z intencją świetnej zabawy. Generalnie bieg odbywał się na trzech dystansach. Mini (jedna pętla) 17 km z limitem 10 godzin, dla początkujących biegaczy takich jak ja oraz w kategorii Rodzina, czyli przynajmniej jeden dorosły i dziecko. Drugi dystans Medium zakłada dwukrotne zdobycie Śnieżki z limitem 7 godzin. No i dla prawdziwych twardzieli dystans Ultra 57 km, który zakłada trzykrotne pokonaniu najwyższego szczytu Karkonoszy. Jest również kilka kategorii. Można pokonać trasę indywidualnie, w Sztafecie oraz w Rodzinie. Ta ostatnia forma szczególnie przypadła mi do gustu. Cudownie było patrzeć na drużyny składające się z rodzin, które mimo ogromnego wysiłku przekraczały linię mety z wielkim entuzjazmem. Przypuszczam, że wspólny udział w takich zawodach procentować będzie zżyciem i zaufaniem w rodzinie. Jestem przekonany, że to może być również świetna forma terapii rodzinnej.

Start zaplanowano na 9:00. Na miejsce zbiórki ze wszystkich stron schodzili się różnobarwni biegacze  i szybko deptak wypełnił się gwarem podekscytowanych ludzi oczekujących na odliczanie. Punktualnie o wyznaczonej godzinie zaczęła się impreza. Początkowo biegliśmy niecały kilometr w dół drogą asfaltową. Z końcem drogi rozpoczęła się wspinaczka. Trasa mojej pętli biegła przez Krucze skały, sowią dolinę, szeroki most, sowią przełęcz, obok schroniska Jelenka, na szczyt Śnieżki, Schronisko Dom Śląski gdzie był punk żywieniowy, Biały Jar i Śląską Drogę aż do Karpacza. Z racji na to, że Karkonosze znam jedynie z opowiadań i filmów, nic mi to nie mówiło. Mogłem zatem delektować się każdym widokiem, męczyć każdym podejściem i cieszyć zbiegami. Na dystansie 17 km nie zabrakło żadnego z tych elementów. To naprawdę bardzo malowniczy bieg, który widokami rekompensuje wszelkie trudności, a tych nie brakuje. A jeśli mowa o trudnościach, to najbardziej dały mi popalić stopnie na podejściach. Jednak wszystko to zostaje mglistym wspomnieniem z chwilą zdobycia szczytu Śnieżki i rozpoczęciem zbiegu. To czysta przyjemność i tu filmy reklamujące bieg nie kłamią.

Szczyt Śnieżki

Czymś fantastycznym jest finisz. Właściwie, od szczytu to jeden długi finisz, bo z wyjątkiem kilkuset metrów nierównych i sporych kamieni, trasa biegnie w dół po równym terenie. Na każdym istotnym rozwidleniu czekali widoczni wolontariusze, którzy nie tylko wskazywali drogę i głośno dopingowali, to również ostrzegali o ewentualnych trudnościach. Dzięki nim, można było całą uwagę skupić na radości z biegania. Często słyszę od znajomych, że baliby się, że pomylą trasę. Rzeczywiście znam takie przypadki, a i sam kiedyś pobiegłem życzeniowo, bo z górki, podczas gdy trasa biegła pod górę. Jednak podczas biegu na Śnieżkę, trudno o zmylenie trasy. Jest dobrze oznakowana, a na każdym skrzyżowaniu szklaków, czekała ekipa. Nie znam historii tej imprezy i nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek zabłądził, ale jest to trudne.

„Dom śląski”. Miejsce ładowania bukłaków i brzuchów

Obok schroniska „Dom śląski”, czekał na biegaczy bardzo obfity poczęstunek. Wolontariusze starali się każdemu dogodzić. Prześcigali się w proponowaniu  napojów, a było „izo”, cola i woda oraz przekąsek. W całym mnóstwie zarejestrowałem mnóstwo odmian ciastek, arbuzy, pomarańcze czy pomidory. Trudno się było oderwać, jednak szlak przyzywał i trzeba było opuścić to przytulne miejsce. Ale na mecie również czekał doskonale wyposażony punkt żywieniowy. Pogoda była idealna i na całej trasie mijaliśmy mnóstwo turystów, którzy dodawali nam otuchy oklaskami i ciepłym słowem. Warto tu wspomnieć o strażakach, którzy każdemu proponowali kurtynę wodną. Przed jednym z domów wczasowych jacyś państwo rozstawili stolik z wodą i również ochładzali uczestników biegu wodą. Takich objawów życzliwości było bardzo dużo. Wiadomo, że taka impreza jest świetną promocją miasta i wielu mieszkańców jest tego w pełni świadomych.

Na osobne słowa uznania zasługuje główny pomysłodawca, pan Radosław Jacek, który przez cały dzień nie opuszczał linii start/meta, gdzie czekał i witał każdego, kto kończył bieg lub okrążenie. Dowiedziałem się, że oprócz organizowani biegu, pełni on również funkcję burmistrza Karpacza. Osobiście doświadczyłem jego życzliwości, bo prosiłem o wymianę medalu. Niestety medal spadł mi na podłogę i nie wytrzymał tej konfrontacji, bo szkło przegrywa w zetknięciu z kafelkami. Wymiana została dokonana na jedno skinienie burmistrza. Nie wiem jak zawiaduje miastem, ale jeśli chodzi o rolę głównego organizatora, wywiązał się z te funkcji wyśmienicie. Ale na tym nie koniec ciekawych spotkań.

Fotka z Zabieganymi

Wieczorem, gdy czekaliśmy na ceremonię wręczenia nagród i losowanie wśród uczestników upominków, moja młodsza córka wypatrzyła w tłumie tzw. ZABIEGANYCH. Mają oni swój kanał na jednym portali społecznościowych, na którym zamieszczają świetne filmy recenzujące biegi. Polecam ich twórczość, bo to nie tylko doznania estetyczne w postaci świetnych zdjęć oraz dawka dobrego humoru, ale także garść wielu cennych informacji o poszczególnych imprezach biegowych. Osobiście brałem udział w dwóch biegach, które oni później pokazywali i podpisuję się pod tym co tam powiedziano. Liczę, że i tym razem nie ograniczyli się tylko do biegu i wkrótce będziemy mogli zobaczyć kolejny rewelacyjny materiał, do którego link na pewno zamieszczę w niniejszym wpisie.

Czy polecam bieg „3 x Śnieżka”? Zdecydowanie tak i to dosłownie wszystkim. Tutaj poziom nie ma znaczenia, bo pomyślano o każdej grupie bez względu na wiek i umiejętności. Czy planuję tam wrócić? Oczywiście! Za rok marzę, by zmierzyć się z tą piękną górą dwukrotnie. Zatem czekam z niecierpliwością na kolejne zapisy i losowanie. Może i tym razem się uda… Mało tego, pragną do mnie dołączyć moje dziewczyny oraz dwójka znajomych… Na wszelki wypadek, rozpocząłem już treningi.

A co z minusami? Jest jeden, ale za to wielki. Niestety nie jest on zależny od organizatorów, więc nie liczę na możliwość zmiany na lepsze. Na minus należy policzyć lokalizację. Dlaczego do jasnej cholery, te Karkonosze są tak daleko od Bytomia?

Tak było w tym roku:

Zwiastun promujący bieg z roku 2018