Morskie opowieści

05 sierpnia 2019

O biegaczach napisano wiele i ponoć jest tak, że miłośnicy tej dyscypliny sprawdzają, czy w okolicy gdzie jadą na wakacje, nie odbywa się jakaś impreza biegowa. Nie wiem, czy tak jest, ale w moim przypadku tak było. Nasze rodzinne wakacje zaplanowaliśmy akurat na dzień, w którym w Dźwirzynie 27 lipca odbyła się XXIV odsłona Biegu ku słońcu. Żeby wszystko było jasne, to był czysty przypadek 😉 Ciekawostką jest to, że trasa biegu przebiega przez plażę (4 km) w kierunku Grzybowa i drogą rowerową (6 km) do Dźwirzyna. Muszę przyznać, że perspektywa biegania po plaży (czyt. piasku), nie wzbudziła mojego zachwytu. Ale skoro byli tacy, którzy przebiegli Saharę z zachodu na wschód, to czym jest te kilka kilometrów brzegiem morza? Na filmikach z tej imprezy widziałem uśmiechniętych ludzi, niczym z filmu „Rydwany ognia” poświęconemu biegaczom, do którego muzykę stworzył mistrz muzyki elektronicznej Vangelis. Pod wpisem można znaleźć odpowiedni link. Tak poza tematem, ten film, to obowiązkowa pozycja dla każdego biegacza!

Biuro zawodów i linia mety usytuowane były przy Gminnym Centrum Sportu i Rekreacji. Jeśli ktoś myśli, że to jakieś gminne byle co, to jest w błędzie. Takiego ośrodka może pozazdrościć niejedno wielkie miasto. Korty tenisowe, boiska do różnych dyscyplin, place zabaw, plac do szalenia na desce i rolkach, hala sportowa i wiele innych. A wszystko to pięknie wykończone i zadbane.

O godzinie dziewiątej można było odebrać pakiet startowy, w którego skład wchodziła koszulka i napój regeneracyjny. Ciekawym pomysłem było umieszczenie numeru startowego na koszulce. Każdy uczestnik musiał zgodnie z regulaminem biec w koszulce dołączonej w pakiecie, co sprawiło, że cała grupa biegaczy wyglądała jednolicie i nie trzeba było się użerać z przypinaniem do spodenek czy koszulek numerów. Widok ponad dwustu biegaczy, w tych samych białych koszulkach zapewne zrobił ciekawe wrażenie na plażowiczach i kibicach. To też przypomniało mi przepiękną scenę z filmu „Rydwany ognia”, gdzie zawodnicy biegną po plaży.

Na start zawieziono nas autobusem, który kursował co kilkanaście minut. Początek biegu ustawiono na plaży przy Ośrodku „Biała mewa”, znajdującym się na końcu Dźwirzyna, co sprawiło, że mieszkańcy i turyści mieli zablokowane kilka ulic tylko raz, gdy zawodnicy kończyli bieg. Jedni robili rozgrzewkę na plaży, a inni biegli po ścieżkach na wydmach. Mają szczęście biegacze z Dźwirzyna, bo terenów do uprawiania tej dyscypliny jest tam bez liku. No może jedynie z ćwiczeniem podbiegów byłby tam problem, ale nie znam na tyle tych rejonów, by to wiedzieć. Mnie najbardziej zachwyciła plaża. Nie wiem, czy ten odcinek jest tak płaski i dobrze utwardzony, czy przed biegiem jeździły tam jakieś specjalne maszyny, ale plaża aż przyzywała do biegu. Gdybym do tej pory nie spróbował tej formy ruchu, to na pewno zrobiłbym to tam.

Start biegu wyznaczono na godzinę 11.00. Nie było wspólnej rozgrzewki i długich przemów. O wyznaczonej godzinie dano sygnał do rozpoczęcia rywalizacji i można było ruszać. Strategicznie ustawiłem się na końcu stawki, bo i tak tam kończę wszystkie imprezy. Dzięki temu unikam zbyt częstego rozczarowania wynikającego z wyprzedzania mnie przez innych biegaczy. Widok długiego wężyka biegnących postaci, był niesamowity. Żałowałem tylko, że cały bieg nie odbywa się na plaży.

No właśnie, wspomniałem o moich obawach przed bieganiem po piasku. Okazały się zupełnie zbyteczne. Plaża na tym odcinku jest bardzo płaska i szeroka i bieganie po niej to czysta przyjemność. Do tego trzeba dodać słoneczną pogodę i cudowny wiatr od morza i tworzy się raj dla biegaczy. Gorzej z wypoczywającymi, którzy na czas przed i w trakcie biegu nie mogli się rozbić z kocami i parawanami przy brzegu morza, którędy przebiegała trasa. Ale nie zarejestrowałem jakoś nienawistnych spojrzeń wśród wypoczywających, a raczej zmotywowany byłem ich licznym i głośnym dopingiem.

Po opuszczeniu plaży rozpoczął się trudniejszy odcinek biegnący drogą rowerową i ulicami miasta. Tu trzeba było borykać się z ciepłem bijącym od rozgrzanego betonu. Na szczęście pojawili się sprzymierzeńcy w osobach strażaków, którzy specjalizują się w gaszeniu. Tym razem gasili nasze pragnienie serwując wodę. Na przestrzeni 6 km kilkakrotnie rozstawiono stanowiska z wodą. To trzeba zaliczyć na wielki plus dla organizatorów. No można było jeszcze ustawić jakąś małą kurtynę wodną, jednak to już zbytek, który nie jest wymagany, choć mile widziany.

Bieg ukończyłem z czasem 01:08:37, czyli w moim standardzie, ale dla mnie liczy się tylko udział i ukończenie. Nawet, gdybym nie zmieścił się w wyznaczonym czasie, to i tak byłbym zadowolony. Już sam fakt, że taki grubasek jak ja się rusza, można rozpatrywać w kategoriach cudu, a wiem co mówię, wszak jestem katechetą.

Na mecie czekał nie tylko pamiątkowy medal i wody bez ograniczeń, ale przysługiwał nam także posiłek, na których składały się: gęsta zupa, drożdżówka, banan i eliksir mocy z chmielu. Drożdżówkę pochłonęła młodsza córka, zupkę zjedliśmy wspólnie na cztery łyżki, a eliksir… ten przypadł mojej żonie, bo tym razem prowadziłem auto. Czy były minusy? Tak. Na takiej imprezie, chyba lepiej podawać piwo bezalkoholowe…